Garance Doré nie od wczoraj nazywana jest przez New York Timesa strażniczką wszelkiego stylu. To utalentowana ilustratorka, fotografką, która jest autorką odwiedzanego przez miliony fanów na świecie bloga.
Jej prace ilustrowały kampanie największych domów mody: Dior, Prada, Louis Vuitton, Chloé, Tiffany & Co., Chopard, Reed Krakoff. Publikowała także w najważniejszych magazynach: amerykańskim, brytyjskim i paryskim Vogue, New York Times’ie, Elle. Pochodzi z Korsyki, obecnie jej życie toczy się między Paryżem i Nowym Jorkiem, gdzie mieszka. „Love Style Live” to jej pierwsza, od dawna wyczekiwana książka.
MINT MAG: Co zainspirowało Cię do napisania Love Style Life?
Garance Doré: Cóż, pomysł na książkę kiełkował we mnie od dłuższego czasu. Odkąd zaczęłam pisać bloga, ludzie pytali, kiedy wydam książkę. Wielokrotnie kontaktowali się też ze mną różni wydawcy. Niełatwo było im odmawiać, ale robiłam to, bo nie miałam wówczas sprecyzowanego pomysłu na publikację.
Nie chciałam wydawać byle czego tylko dlatego, że akurat był „sprzyjający moment”.
Poza tym oprócz pisania zajmuję się jeszcze ilustrowaniem i fotografowaniem. To połączenie dobrze sprawdza się na blogu, ale czy zagrałoby równie dobrze w książce? Czekałam więc do momentu, gdy uznałam, że jestem świadoma siebie, naprawdę mam coś do powiedzenia i wiem, jak to zrobić. Mam tu na myśli styl. Zajmowałam się tym zagadnieniem od początku istnienia bloga, ale dla mnie to pojęcie wykracza daleko poza ubrania. Styl to sposób na życie. To sposób, w jaki funkcjonujemy w relacjach z innymi. Dlatego zawsze próbuję opowiedzieć o tym, co odkryłam, przez pryzmat swojej własnej historii.
MINT MAG: Jesteś ilustratorką, pisarką I fotografką – czy któraś z tych dziedzin jest ci bliższa niż pozostałe? W jaki sposób łączysz te rzeczy w książce?
Garance Doré: Nie umiem wskazać, która z tych trzech rzeczy jest dla mnie najważniejsza. Wszystko zależy od nastroju chwili. Nie lubię musieć wybierać. Uważam, że wszystkie te elementy razem pozwalają mi opowiadać historie i zapraszać odbiorców do swojego świata – a to właśnie interesuje mnie najbardziej. Wydaje mi się jednak, że to pisanie najbardziej sprawia, że moi odbiorcy czują, że mogą mnie bliżej poznać. Nigdy nie brałam lekcji pisania, od początku przychodziło mi to naturalnie. Dlatego też nie silę się na sztuczne formy i nie ukrywam się za parawanem słów. Po prostu jestem sobą. Wydaje mi się, że właśnie ta cecha sprawia, że się wyróżniam. Poza tym bardzo zależało mi na tym, żeby książka nie była zwykłym poradnikiem, ale czymś głębszym i bardziej osobistym i sądzę, że czytelnik odniesie takie właśnie wrażenie.
MINT MAG: Czy jakaś forma artystycznego wyrażania siebie jest ci bliższa niż inne? Czym się one dla ciebie różnią?
Garance Doré: Nie mam jednej ulubionej formy wyrazu. Moim zdaniem różne formy uzupełniają się nawzajem. Zaczynałam karierę jako ilustratorka i szybko zdałam sobie sprawę, że to bardzo wyobcowujące zajęcie. Potem przyszło pisanie, a z nim komunikowanie się z ludźmi, a dopiero na końcu fotografia, przy której trzeba wejść w realny kontakt z innymi. To dało mi poczucie równowagi. Teraz, dziesięć lat później, moja praca wygląda zupełnie inaczej, bo mam własną pracownię i kilkoro współpracowników. Sposób, w jaki obecnie harmonizuję swoją pracę, życie i rzeczy, które mnie inspirują, jest czymś bardzo naturalnym i wciąż zmiennym. Nie mam więc ulubionej formy wyrazu. Moim zdaniem wszystkie trzy przekazują moje spojrzenie na piękno i życie – a to wszystko, czego potrzeba do szczęścia osobie kreatywnej. Zależy mi przede wszystkim na przekazaniu tego, co noszę w sobie, swojego spojrzenia na świat.
MINT MAG: Czym różni się dla ciebie drukowana książka od publikowania treści w internecie?
Garance Doré: Dla mnie największa różnica polega na tym, że książka jest zdefiniowana w określonym czasie. Gdy skończyłam ją pisać, pewne rzeczy nadal we mnie dojrzewały. Przy pisaniu bloga pracuje się codziennie. Przypomina to trochę pracę z nienasyconym zwierzęciem – nigdy nie widać końca. Wciąż trzeba je karmić i tak dalej, ale to dla mnie wielki zaszczyt i przyjemność.
Z książką jest z kolei tak, że wlewa się do niej wszystko, co się ma, a potem trochę jakby traci się nad tym kontrolę.
Choć to zabawne, bo napisanie książki jest zdecydowanie jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam, zaczynam już myśleć o kolejnej, bo to doświadczenie całkowicie odmienne od blogowania.
MINT MAG: Ile czasu zajęło ci pisanie książki i co było dla ciebie największym zaskoczeniem?
Garance Doré: Pisałam ją prawie dwa lata! Z tym że jestem mocno zajęta na co dzień i nie przerwałam normalnej pracy na czas pisania, więc przez jakiś czas ciągnęłam jakby dwie roboty na raz. Dzięki Bogu mam taki cudowny zespół, bo nawet teraz zajmowanie się wszystkimi rzeczami związanymi z wydaniem książki to cały osobny etat. Może jeśli liczyć sam czas poświęcony na faktyczne pisanie, nie byłoby go tak dużo, ale do tego dochodzi faza szukania pomysłów i obmyślania całości, więc bardzo ciężko jest mi realnie ocenić, ile czasu łącznie mi to zajęło.
Wiem, że bardzo długo dojrzewałam do napisania książki: całymi latami.
W pewnych kwestiach jestem perfekcjonistką, podczas gdy w innych wolę efekt niedopracowania – dlatego tak dobrze odnajduję się w pisaniu bloga. Na blogu można być perfekcjonistą, ale od czasu do czasu powiedzieć: okej, ta ilustracja nie jest idealna, ale zamieszczę ją mimo wszystko i wrócę do niej później. Na blogu jest pewna płynność, i to właśnie pozwoliło mi poczuć się artystką – wcześniej, zanim zaczęłam publikować rzeczy na blogu, bałam się pokazać jakąkolwiek swoją pracę, bo nigdy nie mogłabym już jej ulepszyć.
Z tego samego powodu w przypadku książki obsesyjnie sprawdzam każdy szczegół. Na tym polega, wydaje mi się, największa różnica – książka to coś skończonego, czego nie można już poprawić. Trzeba też niewiarygodnie napracować się nad różnymi niuansami. Pisanie książki stanowiło więc wyzwanie dla mojego perfekcjonizmu i mojego antyperfekcjonizmu jednocześnie – trudny orzech do zgryzienia!
MINT MAG: Co było najprzyjemniejszą częścią pracy nad Love Style Life? I najtrudniejszą?
Garance Doré: Praca z całym zespołem nad wspólnym projektem i obserwowanie, jak powoli się materializuje, była bardzo ekscytująca – bardzo, bardzo. A najtrudniejsza była dla mnie… właśnie praca w zespole! Nagle nie byłam jedyną osobą decyzyjną. Jako blogerka mam absolutną wolność. Zupełnie inaczej pracuje się z redaktorem, który co chwilę mówi: „tego nie wolno, tamtego nie wolno”. Dla mnie był to właściwie pierwszy raz, kiedy pracowałam z kimś, kto mógł mi powiedzieć: „nie, tego nie róbmy” – a ja musiałam się z tym pogodzić.
MINT MAG: Ta książka jest jak ilustrowany pamiętnik. W jaki sposób czytelnicy będą mogli się w nią zaangażować?
Garance Doré: Nie wiem, jak to będzie, ale marzę o tym, że moja książka będzie dla nich jak kieszonkowy przyjaciel, którego ma się ochotę… podarować przyjaciołom! To dlatego zależało mi na takim właśnie formacie; nie chciałam wielkiego, nieporęcznego albumu. Chciałam, żeby książka wyglądała zachęcająco, przystępnie, wysyłała dobrą energię. Na zasadzie: kładziesz książkę przed sobą na stole i robi ci się lepiej.
To chyba Maya Angelou powiedziała kiedyś, że „ludzie nie pamiętają, jak wyglądasz, ani co mówisz, tylko to, jak się czuli w twoim towarzystwie”.
I na tym mi właśnie zależy: żeby ludzie czuli się lepiej dzięki tej książce, a nawet na sam jej widok.
MINT MAG: Odniosłaś sukces jako artystka i przedsiębiorczyni, a udało ci się nie iść na żadne kompromisy. Na czym polega twój sekret?
Garance Doré: Sekret numer jeden polega na tym, że nie boję się zbankrutować. Oczywiście nie chciałabym, żeby tak się stało, ale przeszłam już na tej drodze przez tyle wzlotów i upadków, że zrozumiałam, co tak naprawdę się liczy. Nie wiem, jaki jest sens życia, ale na pewno nie są nim pieniądze. Naprawdę. One rzeczywiście szczęścia nie dają. Szczęście daje wiele innych rzeczy i pieniądze mają na to pewien wpływ, ale moim zdaniem podejmując decyzje powinniśmy się kierować innymi przesłankami.
Warto zadać sobie pytanie: czy jestem szczęśliwa? Czy jestem dumna z tego co robię? Czy ludzie dookoła mnie są dumni i podekscytowani tym co robię? Czy znajduję w tym inspirację? Czy może mam wrażenie, że zajmuję się tym pod jakimś przymusem?
Przy takiej pracy, jaką wykonuję, ludzie natychmiast wyczuliby, gdybym robiła cokolwiek na siłę i to zawsze miało wpływ na moje wybory. Chodzi o to, żeby otaczać się ludźmi, którzy to rozumieją, jak Emily czy Delphine. Jeśli zadecydujemy, że „to nie dla nas” albo że zabrzmi fałszywie, po prostu tego nie robimy i one mnie w tym wspierają. Ale najważniejsze jest to, żeby mieć świadomość, że nie chodzi o samego bloga, tylko o atmosferę, jaką na nim kreuję. Nie można pozwolić jej umrzeć.
MINT MAG: Kilka lat temu nazwałaś blogowanie “pracą marzeń”. Nadal tak uważasz?
Garance Doré: Och tak! I wiesz co? Teraz jest nawet lepiej, bo zdałam sobie sprawę, że mogę zmieniać zawody w obrębie mojej pracy marzeń! Robić coś zupełnie innego… Jak wspominałam wcześniej, kiedyś pracowałam sama, potem z Em i jeszcze ze dwiema osobami, i wszystko wydawało mi się takie lekkie. Teraz tak nie jest, ale czuję się tą zmianą cudownie podekscytowana. Obecnie nad blogiem pracuje ze mną cały zespół, ale pracuję też nad różnymi produktami i całą masą innych rzeczy. Chyba po prostu lubię zmiany. Lubię poruszać się po okręgu, więc uważam, że to niezwykłe, że umiem stworzyć sobie nową pracę w obrębie starej pracy!
MINT MAG: Czy mogłabyś opowiedzieć o trzech najbardziej niezapomnianych momentach twojej dotychczasowej kariery?
Garance Doré: Cóż, było wiele takich chwil. Na pewno takim niezapomnianym momentem największego uznania było otrzymanie nagrody CFDA. Poza tym na pewno sam początek bloga, kiedy po raz pierwszy w życiu poczułam, że ludzie są szczerze zainteresowani tym, co mam do powiedzenia. To zupełnie zmieniło moje życie. Nie było takiej konkretnej chwili, kiedy powiedziałam sobie: „udało się!” albo „teraz właśnie się to dzieje”, ale naprawdę moje życie diametralnie się wówczas zmieniło. A potem przyszło jeszcze wiele spotkań z różnymi osobami, które pomogły mi po drodze – nie byli to żadni moi bliscy przyjaciele ani nic takiego, ale oni także mnie zmienili. Czasem nie pamiętam nawet, co takiego zrobili, a czasem są to osoby takie jak Emily, która razem ze mną tworzyła Studio. Albo Diane von Furstenberg, która jest cudowną przewodniczką i wiem, że zawsze mogę do niej zadzwonić i zadać jej dowolne pytanie. Zarówno ona, jak i Jenna Lyons trafiły do książki. Są wspaniałymi nauczycielkami.
MINT MAG: Współpracowałaś z wiodącymi na świecie markami i firmami. Co dały ci te relacje? Czego uczą takie doświadczenia?
Garance Doré: Na samym początku, kiedy się dopiero zaczyna w tej branży, już samo połączenie swojego nazwiska z ekskluzywnymi markami jest jak miód na twoje ego. Jako początkująca artystka mówisz wówczas: „Wow, okej, właśnie o to mi chodziło. Nigdy nie marzyłam, że połączę swoje nazwisko i z tą marką”. Potem trochę ci przechodzi i myślisz sobie raczej: „Dobra, wystarczy, zrobiłam już sporo takich rzeczy pewnie pojawi się jeszcze niejedna okazja”. Dzisiaj najbardziej cenię te sytuacje, w których taka współpraca przychodzi mi zupełnie naturalnie. To najlepsza metoda, żeby nie stracić autentyczności. Taka współpraca bywa też niezwykłym doświadczeniem, bo dochodzą do tego rozmaite korzyści, jakie mogą z niej płynąć. I nie chodzi mi tylko o pieniądze czy możliwości produkcyjne, ale o wiedzę, doświadczenie, okazję do podróży. Wróciłam właśnie z Japonii, gdzie współpracuję z pewną marką, i z przyjemnością obserwowałam, ile ciekawych rzeczy może powstać w ten sposób, jeżeli tylko obydwu stronom na tym zależy. Ich projekty są piękne, a to najważniejsze. I cudownie jest spotkać kogoś, kto sprawia, że myślisz: „jej, może wyjdzie nam na dobre, jeśli podziałamy teraz trochę wspólnie”.
MINT MAG: Obecnie teksty na twoją stronę pisze grupa autorów, co jest dużą zmianą w stosunku do tego, jak było kiedyś. Co skłoniło cię do uznania, że czytelnicy powinni móc tam znaleźć też inne punkty widzenia poza twoim?
Garance Doré: Chciałam otworzyć się na ludzi w różnym wieku i o różnych poglądach. Do tego presja pisania codziennie zaczynała mnie już męczyć. Chciałam mieć więcej czasu na rozwijanie bloga. Zadałam sobie pytanie, czego się tak kurczowo trzymam i na czym mi tak naprawdę zależy. Na początku ludzie mówili, że chcą czytać tylko moje teksty, ale pomyślałam, że nie zawsze mogę dać ludziom dokładnie to, czego chcą i trzeba postępować zgodnie z tym, co wydaje się mi słuszne.
Poza tym najgorsze, co można zrobić, to utknąć w miejscu.
Nikt nie przyzna mi orderu za dalsze produkowanie codziennych wpisów. Moim zdaniem najważniejsze jest pielęgnowanie w sobie elastyczności i znalezienie czasu na nowe wyzwania, na przykład pisanie książki. Tak naprawdę dopiero w tym roku postanowiłam wycofać się odrobinę i zatrudnić zespół autorów do postów. Zrobiłam to przede wszystkim po to, by wygospodarować czas na pisanie książki. Zyskałam w ten sposób energię i przestrzeń, którą mogłam poświęcić czemuś innemu. To dla mnie bardzo ciekawa decyzja. Może zresztą jeszcze wrócę do samodzielnego pisania? U mnie nic nie jest ostateczne, ciągle się zmieniam. Blog powstaje już od prawie dziesięciu lat… trzeba się rozwijać.
MINT MAG: W książce opisujesz siebie jako dziewczynkę z małego miasteczka marzącą o wielkomiejskim życiu. Jaki był twoim zdaniem pierwszy ważny krok na drodze do spełnienia tych marzeń?
Garance Doré: Masz rację, duże miasto było dla mnie wtedy tak odległe, że wydawało się niemal poza sferą marzeń. Wszystko odbyło się metodą małych kroczków. Najpierw zaczęłam prowadzić bloga – nie mając oczywiście pojęcia, że kiedyś stanie się tak popularny, że będę musiała przenieść się do Paryża. Pierwszym poważnym krokiem była chyba jednak decyzja, by nie szukać tak zwanej „poważnej pracy” i spróbować szczęścia jako ilustratorka. Od tego wszystko się zaczęło.
MINT MAG: Jakiej rady udzieliłabyś dwudziestolatce, która pragnie przebić się w przemyśle modowym, jako blogerka, projektantka czy jeszcze ktoś inny?
Garance Doré: Łap tyle staży, ile zdołasz. Wiem, że łatwo powiedzieć i że nie każdego stać na przyjazd na staż do Nowego Jorku. Wydaje mi się, że wszystko zależy od umiejętności, jakie dana osoba posiada – trzeba starać się je pokazywać. Internet daje do tego wspaniałe narzędzie. Codziennie ludzie przeszukują go w poszukiwaniu nowych talentów. Przeglądając Instagrama co chwilę natrafiam na nowe osoby, o których chciałabym napisać na blogu. Moim zdaniem mamy wielkie szczęście, że żyjemy w tych czasach, bo mamy szanse zostać zauważeni. Jeśli dobrze piszesz, załóż bloga. Jeśli projektujesz, wrzuć swoje projekty na Instagrama, ale zrób to w jakiś nieszablonowy sposób, że zwrócić na siebie uwagę. Poza tym jest wiele innych zawodów w tej branży – i nie wszystkie wymagają kreatywności. Wtedy trzeba zrobić to co ja – tyrać za trzech w jakiejś knajpie i wreszcie przeprowadzić się do wymarzonego miasta. Bardzo ciężko znaleźć pracę w przemyśle modowym nie mieszkając w metropolii, nie ma co tego ukrywać. Chyba że ktoś chce po prostu utworzyć mały butik w jakimś uroczym miasteczku…
Tak więc moja rada brzmi: bierz pupę w troki, przyjeżdżaj do Nowego Jorku lub Paryża i zobacz, jak sprawy się rozwiną. Rozpychaj się łokciami i przyj do przodu. Wiele się po drodze nauczysz.
MINT MAG: A jak brzmiała najlepsza rada, jakiej ktoś udzielił tobie?
Garance Doré: Jedną dał mi Scott, który powiedział mi kiedyś, że jeśli umie się wykreować emocje, umie się stworzyć biznes. Pomyślałam wtedy, że nie jest to zbytnio, jakby to powiedzieć, francuskie czy romantyczne. Uznałam, że chyba zwariował, ale teraz sądzę, że miał rację.
Drugiej rady udzieliła mi Diane von Furstenberg:
„czasem kiedy jesteś na szczycie, w środku czujesz się nieszczęśliwa, a kiedy inni stawiają na tobie krzyżyk, przeżywasz akurat najlepsze chwile swojego życia”, więc „nie przejmuj się tym, co mówią inni, tylko zawsze staraj się patrzeć do środka i słuchać siebie”.
Moim zdaniem to świetny drogowskaz na życie, bo to najprawdziwsza prawda.
MINT MAG: W książce opowiadasz o rodzicach i babci. Kto miał największy wpływ na kształtowanie twojego stylu?
Garance Doré: Chyba mama. Ogromnie fascynowała się modą, kiedy byłam nastolatką, chyba nawet aż za bardzo. Pamiętam, że miałam ochotę jej powiedzieć: „nie gadam z tobą, mamo, póki nosisz szpiczaste staniki od Jeana Paula Gaultiera”. Ale ona po prostu je uwielbiała, wyrażała się przez nie, a także pokazała mi, jak się ubierać i jak nie skupiać się na tym, ile coś kosztuje. Lubiła piękne rzeczy, ale nie wahała się nosić ciuchów vintage i umiała nadać im swój niepowtarzalny sznyt. Uważam, że jest niezwykle kreatywną osobą. Do tego prawdobodobnie ukształtowała sposób w jaki patrzę na świat – w końcu to moja mama.
MINT MAG: Czy przechowujesz w domu jakieś ubranie, sentymentalną pamiątkę z czasów wczesnej młodości?
Garance Doré: Nie. Jestem bardzo mało sentymentalna, jeśli chodzi o rzeczy, i dzięki Bogu, bo nieustannie je gubię, co jest okropne, zwłaszcza jeśli się do nich przywiążesz. Chociaż w sumie mam jedną taką rzecz – zegarek, który dostałam od mamy na siedemnaste urodziny. To było zabawne, bo to zegarek marki Rolex i od razu pomyślałam sobie:
„wow, ale super, taki drogi prezent”, a na to mama: „zawsze noś go przy sobie, nigdy się z nim nie rozstawaj. Pewnego dnia, gdy będziesz w tarapatach, zawsze możesz go sprzedać” (śmiech).
Więc było to całkiem słodkie, takie wręczenie mi sporej gotówki i jakby powiedzenie: zawsze będę się tobą opiekować.
MINT MAG: Kto jest dla ciebie ikoną stylu?
Garance Doré: To się ciągle zmienia. Teraz na przykład zmieniam trochę styl, bo znudził mi się już sposób, w jaki się ubierałam. Pewnie nie widać tego tak na pierwszy rzut oka, bo nadal jest on dosyć prosty, nie noszę zbyt wielu kolorów i tak dalej. Może Lauren Hutton, Jenna Lyons… Nawet jeśli nie ubieram się tak jak ona, uwielbiam sposób, w jaki manifestuje swoją wyjątkowość i każdy może czerpać z tego inspirację. Moimi ikonami stylu zawsze były osoby niezależne i obdarzone dużą indywidualnością. Takie jak Lauren Hutton. Pamiętam opowieści o jej stylu w latach 90., jaka była swobodna i nieformalna i pozwalała sobie na noszenie spodni khaki w połączeniu z plastikowymi butami. Nikt oprócz niej tego nie robił i przez to sprawiała na mnie wrażenie osoby niezwykle pięknej i pewnej siebie. Więc podziwiam osoby takie jak ona. Silne, pewne siebie i dobre.
MINT MAG: Jakiej rady udzieliłabyś kobiecie poszukującej swojego indywidualnego stylu?
Garance Doré: Piszę o tym w książce! Opisuję tam cztery sposoby na odkrycie siebie. Pierwszy to ubieranie się stosownie do swojego trybu życia, dzięki czemu zawsze wygląda się stosownie i swobodnie. Na przykład kiedy robię akurat zdjęcia, rzadko zakładam buty na obcasie. Kolejnym sposobem jest poznanie dobrze swojego ciała, bo moda w niczym nam nie pomoże, jeśli nie potrafimy określić, jakie ubrania dobrze na nas leżą, a do tego można dojść tylko metodą prób i błędów. Kolejna metoda to skupienie się na tym, co się chce przekazać – o tym, kim jesteśmy i kim chcemy się stać. Na przykład kiedy jesteśmy akurat na stażu, chcemy wyglądać dobrze, ale też nie chcemy przyćmić innych członków zespołu. Tak naprawdę moda jest sposobem komunikowania.
MINT MAG: Co każda kobieta powinna mieć w swojej szafie?
Garance Doré: Dobrą parę dżinsów, idealny t-shirt i mnóstwo miłości do samej siebie!
MINT MAG: Jakie jest twoje najnowsze odkrycie w kwestii stylu?
Garance Doré: Chyba najważniejszą rzeczą, do jakiej doszłam, jest to, że ciekawsze jest dostosowywanie strojów do swojego ciała niż próba zmieniania siebie tylko po to, żeby pasować do niektórych ubrań. Widać to na przykład w modzie na fitess, która stawia na zdrowie i siłę raczej niż na figurę. To samo sprawdza się w przypadku dziewczyn o pełniejszych kształtach.
Ale prawdziwy sekret polega na tym, żeby czuć się dobrze w swojej skórze.
To ważniejsze niż ubrania i wytwarza wokół nas niezwykłą aurę. Dlatego uważam, że prawdziwą tajemnicą elegancji i stylu jest ruszanie się, taniec, wspinaczka i generalnie nawiązywanie relacji ze swoim ciałem.
MINT MAG: Jaka jest twoja definicja stylu w kontekście samej mody?
Garance Doré: To zabawne, że o to pytasz, bo właśnie wczoraj się nad tym zastanawiałam. Czym dzisiaj jest styl? Wydaje mi się, że kiedyś to pojęcie oznaczało po prostu coś indywidualnego i rozpoznawalnego, na przykład: „o, to jest w stylu Garance, a nie kogokolwiek innego”. Ale przy obecnym Instagramowym szale na modę w ulicy ludzie codziennie noszą coś innego. Chodzi bardziej o stylizacje niż o jakiś indywidualny sznyt. Codziennie chcą mieć coś nowego, na przykład nową torebkę. Aż chce się zapytać takich osób: „jaka jest twoja osobowość? Kim jesteś”? Widzę wszystkie te ubrania i wszystkie te metki, ale co mi to mówi o tobie?
MINT MAG: Jaka jest twoja definicja piękna?
Garance Doré: Dla mnie piękno jest jak światło. Widać je w niektórych ludziach. Jakby świecili od wewnątrz! Z całą pewnością piękno nie ma nic wspólnego z perfekcyjnością. Chodzi o ten blask, który towarzyszy interesującym, dobrym, szczodrym ludziom. Ma pewnie też coś wspólnego z byciem zdrowym, chociaż niekoniecznie. Moim zdaniem chodzi o to, by dobrze współgrać ze światem. To brzmi kiczowato, ale to jedyna możliwa odpowiedź na twoje pytanie!
Ważne jest też, by o siebie dbać i wyrażać światu samoakceptację, czyli przekonanie, że nawet jeżeli nie jesteśmy idealni i najpiękniejsi, to nadal się kochamy i staramy się wyglądać najlepiej, jak to możliwe. To widać!
MINT MAG: Mieszkasz teraz w Nowym Jorku. Czego najbardziej brakuje ci z ojczystej Francji?
Garance Doré:Tak naprawdę niewiele mi brakuje. Czego mi brakuje… no tak, dobrych croissantów. I oczywiście rodziny. Spędziłam w Paryżu pięć lat i nie tęsknię za tym miastem. Nie bez powodu przeprowadziłam się do Nowego Jorku – ja po prostu kocham Nowy Jork. Paryż kochham jako turystka, ale niekoniecznie dobrze się tam mieszka. Z całej Francji najbardziej tęsknię za moim rodzinnym wybrzeżem Morza Śródziemnego: kulturą, przejrzystą wodą, słońcem i wolniejszym tempem życia.
MINT MAG: Co teraz planuje Garance Doré?
Garance Doré: Tyyyle nowych rzeczy! Jako firma cały czas się rozwijamy, ale staramy się robić to w rozsądnym tempie. Od lat różni ludzie powtarzają mi: „teraz masz swoje pięć minut, pospiesz się, nie prześpij tego!”.
Moje podejście jest jednak bardziej w stylu: „okej, wiem kiedy warto skorzystać z jakiejś szansy, ale umiem też śpieszyć się powoli”.
Teraz jednak wydaje mi się, że jestem gotowa na jakąś większą przygodę. Ale nie chcę niczego robić na łapu-capu. Teraz ja i moi czytelnicy możemy wreszcie odetchnąć. Życie to nie musi być wyścig i można w nim osiągnąć wspaniałe rzeczy, a przy tym nie dać się zwariować. Życie może być proste i piękne.
WIĘCEJ CIEKAWYCH ROZMÓW PRZECZYTASZ NA MINTMAG.PL
Uwielbiam Garance! Bije od niej taka skromność i dobroć. Ciekawy wywiad, dzięki! Aha, i właśnie zakupiłam jej książkę:)