Płynne przechodzenie pomiędzy granicami wpisane jest w jej twórczość, ale i nie tylko. Dzięki życiu na styku wielu kultur doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że linia oddzielająca dwie skrajności jest czasami naprawdę bardzo cienka. O budowaniu kulturowej przynależności, roli, jaką pełni w tym procesie muzyka, ale przede wszystkim o sztuce, którą czasami bardzo trudno oddzielić od kiczu, rozmawiam z Haliną Mlynkovą.

***

EMILIA KLIMASARA: Pochodzi Pani z terenów zróżnicowanych kulturowo i etnicznie. Czy fakt, że od początku doświadczała Pani różnorodności, wpłynął w jakiś sposób na Pani twórczość?

HALIYNA MLYNKOVA: Zaolzie to mieszanka wielu kultur. Na pograniczu Polski, Czech i Słowacji, z gwarą polsko-niemiecko-czeską. Wychowałam się w domu, w którym kultura ludowa miała ogromne znaczenie. To wszystko ma wpływ na moje życie głównie w kwestiach wartości, jakie wyniosłam z domu. Myślę, że przez to jestem w takiej muzyce bardziej autentyczna, choć zdecydowanie bardziej interesuje mnie inna muzyka. Taka, którą gram i prezentuję teraz. Choć prawda jest taka, że muzyka ludowa prześladuje mnie całe życie (śmiech).

Pani rodzice brali czynny udział w życiu kulturowym okolic Zaolzia. Zainteresowanie sztuką wyniosła Pani z domu?

To była nieodzowna część życia moich rodziców, więc w naturalny sposób i moja. Festiwale folklorystyczne, występy, konkursy recytatorskie, szkoła muzyczna, zespoły taneczne… Tego wszystkiego z moim bratem skosztowaliśmy. Rodzice umieli zachęcić nas przez własną pasję. Nigdy specjalnie nie naciskali. Fascynował mnie świat artystyczny od najmłodszych lat. Dom pełen malarzy, poetów, pisarzy, polityków. Muzykowało się, rozmawiało o kulturze, polityce. A my chcieliśmy być częścią tych zdarzeń.

Skąd zainteresowanie studiami etnograficznymi?

Etnografia była wtedy czymś nowym. W roku, kiedy miałam zacząć studia, otworzono Wydział Etnografii na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie. Tata mnie bardzo namawiał, ja chciałam pójść na muzykę. Spotkało się to z wielkim sprzeciwem w domu, a ja jestem dobrze wychowana i posłuchałam rodziców. Poszłam studiować etnografię, tyle że serce mnie do Krakowa ciągnęło i tak się też stało. Studiowałam na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, za co jestem niezmiernie wdzięczna, bo to były najwspanialsze lata mojego życia. Studia etnograficzne były pasjonujące, połączone z socjologią i, z mojego wyboru, historią sztuki.

Co dały Pani te studia?

Wie pani, to studia o bardzo szerokim zakresie. Ja byłam zafascynowana architekturą ludową, kościołami drewnianymi, o które tak dzielnie walczą naukowcy w Polsce, żeby przetrwały w dobrym stanie. Wierzenia, rytuały Słowian i do tego zajęcia na muzykologii i historii sztuki.

Te studia otwierały umysł. Dawały świadomość tego, co dzieje się ze współczesną kulturą ludową. Ponieważ ona cały czas jest w procesie tworzenia. Dziś mamy współczesną kulturę ludową, tyle że niekoniecznie musi być to w stroju ludowym. Według mnie współczesna kultura ludowa to zespoły, które nawiązują do muzyki ludowej, w tak w dużej mierze i… disco polo. To muzyka, z którą utożsamia się ogromna grupa Polaków. Każdy kraj ma muzykę w podobnym rodzaju, tyle że dostosowaną do swojej kultury. Proste teksty opowiadające o codziennym życiu, miłości. Muzyka, którą ludzie są w stanie powtórzyć zawsze i wszędzie. Utożsamiają się z jej treścią naprawdę tłumy i to już od pokoleń.

W jaki sposób przemycane były w muzyce Brathanków motywy folklorystyczne? Czy oprócz warstwy słownej realizowane były przez dźwięki?

Przemycane? Podane na tacy (śmiech). Przecież to alfa i omega tego zespołu. Jednak proszę zapytać słuchaczy. Ludowe, choć niepolskie motywy, skoczne, z fenomenalnymi obrazowymi tekstami Zbyszka Książka. Jak wiadomo, Polak, Węgier, dwa bratanki… (śmiech). I to się sprawdziło.

Dzięki Brathankom nadaliście muzyce folkowej nową jakość. Z jakim odzewem się to spotykało?

Z ogromnym. Do dziś Marek Sierocki wspomina, kiedy się spotkamy, że kiedy pierwszy raz puścił w redakcji naszą kasetę – tak, kasetę (śmiech), czyli taśmę magnetofonową – to podobno redakcja oszalała. Razem z nim.

No i był szał. Setki koncertów, ciągle w podróży, tłumy ludzi na widowni… A przede wszystkim nawet dziś, po prawie dwudziestu latach od debiutu, ludzie nadal śpiewają nasze piosenki i dochodzą wciąż młodzi i mali słuchacze. I to jest sukces.


Rozmawiała: Emilia Klimasara

Zapisz się na newsletter

MINT MAGazyn online to lifestylowy serwis dla mam. To portal o pozytywnym macierzyństwie i szczęśliwym dzieciństwie. Zajrzyj do nas po codzienną dawkę inspiracji. Poczuj miętę do MINT!

Copyright MINT Project design SHABLON

Pin It on Pinterest

Udostępnij ten artykuł!

Podoba Ci się ten post? Podziel się z nim ze znajomymi i rodziną, udostępniając w wybranym medium.