Okiem nie matki!

Mam niejasne wrażenie, że okres ciąży to taki specjalny czas, kiedy w niepamięć idzie przyswojona w podstawówce wiedza na temat bakterii i grzybów, kiedy kobieta staje się w swoim mniemaniu Gandalfem i nie popełnia błędów, chociaż traci częściowo rozum i w znacznym stopniu wzrok.

Domyślam się, że na dziecko zużywa się posiadane zapasy cierpliwości, dlatego dla przypadkowych obserwatorów macierzyństwa, którzy ośmielą się zwrócić na jakiś jego element uwagę, zostaje tylko agresja słowna i rękoczyny.  Dlatego też wielu spośród tych rzeczy nigdy nie powiem żadnej znajomej czy nieznajomej matce wprost.

Oto przykazania okiem nie matki!

1. Mam dziecko, więc moja ślina jest septyczna. Pewnie ma nawet jakieś właściwości uzdrawiające. Prawdopodobnie najbardziej obrzydliwa sytuacja na świecie: matka oblizująca smoczek dziecka. A nie, jest opcja gorsza i nie jest to wcale owoc mojej wyobraźni bujnej i podłej: matka, która gryzie jedzenie, wypluwa na łyżeczkę i karmi tym dziecko. Wiem, że macierzyństwo to trochę wojna, pole minowe, artyleryjski ostrzał i do schronu zawsze za daleko, ale to się chyba jednak jakoś da zorganizować zgodnie z zasadami BHP?

2. Kocham moje dziecko, więc kocha je cały świat. A przynajmniej powinien. To zupełnie zrozumiałe, że dla matki każda chwila z dzieckiem jest wyjątkowa. Każda minka, każdy gest, każdy żarcik albo wybryczek, wszystko jest absolutnie urocze. Nieco mniej zrozumiałe jest to, że zdaniem wielu matek świat powinien patrzeć na to tak samo. Dziecko zrzuca towar z półki w sklepie? Cudowne! Upaćkane lodem maleństwo postanawia się zaprzyjaźnić z zupełnie obcą współpasażerką w autobusie? Jakie to miłe! Wyciąga komuś przypadkowemu zakupy z koszyka? Żartowniś po ojcu! Pośmiejmy się razem, pośmiejmy, bo przecież zwrócenie uwagi w związku z takimi wybrykami dziecka to typowy dowód braku poczucia humoru.

3. Każdy chce być blisko z moim dzieckiem. Ciekawostka: wcale nie. Przypadkowym obcym ludziom jest średnio fajnie, kiedy obce dzieci w autobusie/restauracji/parku ładują im się na kolana, łapią za ręce, albo wycierają loda w służbową bluzkę. Moja strefa komfortu ma dość konkretne granice, których przekraczanie jest irytujące i krępujące, bez względu na to, czy przekraczający ma lat 4 czy 54. Sprawa trudniejsza i delikatniejsza: nie każda Twoja koleżanka rwie się do noszenia słodkiego ciężaru Twojego maleństwa, więc nie wpychaj go każdemu w zakłopotane i niewprawione ramiona.

4. Jestem nowoczesna, czyli „Przecież nic mu się nie stanie”. Lubisz powtarzać, że Ty w dzieciństwie bawiłaś się na trzepaku, a nie Ipodem i żyjesz, więc trochę brudu czy stłuczone kolano Twojemu dziecku też nie zaszkodzi? Zgodziłabym się z tym, gdybym na wielu lotniskach w Polsce i na świecie (chociaż londyńskie Luton jest na prowadzeniu w tej grze) nie widziała plagi dzieci liżących podłogę. Tak, tak, szanowane panie. Domyślam się, że nie jest łatwo zapanować nad bagażami, dzieckiem i mężem taszczącym zdobycze alkoholowe ze sklepu bezcłowego jednocześnie, ale puszczenie dzieciaków luzem, najczęściej bez skarpet, na podłogę, żeby sobie spokojnie popełzały między krzesłami/ludźmi/walizkami to nie jest chyba najrozsądniejsze wyjście.

5. Moje dziecko takie piękne, czyli maluchy na insta. Chciałabym zacząć od „serio, nie każde dziecko jest ładne”, ale po tym zdaniu zostałabym swoją jedyną czytelniczką. Nie o urodę dzieci tu chodzi. Rozwój telefonów komórkowych jest skorelowany z obumieraniem szarych komórek, co wiadomo ogólnie, ale u matek widać szczególnie. Każda sekunda życia dziecka utrwalona na zdjęciach i filmach trafia w mętne wody internetu. Bardzo często trafia głupio: typowym przykładem są tu urocze małe golasy udostępnione publicznie na fejsie. Ale ja zupełnie nie o tym, wyjątkowo. Zdjęcia, nawet te przyzwoite i ubrane, jakoś muszą powstać. Oglądałam niedawno przypadkiem taką mini sesję zdjęciową przed pewnym centrum handlowym. Niezwykle uprzejma świątynie konsumpcji przed wejściem zrobiła mikro plażę, rozłożyła leżaki i parasole, wysypała piaseczek, rozrzuciła wielkie kolorowe poduchy. Dość oczywiste jest to, że znalazła się mama, która uznała to za idealne tło fotek. Dwie małe dziewczynki pod czujnym okiem aparatu matki turlały się więc po piasku i wylegiwały wśród poduszek. Zupełnie jak grupa bezdomnych, która spała tam dzień wcześniej i prawie tak samo jak banda młodzieży w wieku szkolnym, która tydzień temu na tych malowniczych poduchach zostawiła prawdopodobnie wszystkie możliwe płyny ustrojowe i bardzo dużo syfu. Mam wrażanie, że w celu zrobienia kilku zdjęć niektóre matki położyłyby dziecko w krowim placku albo na torach tramwajowych.

6. Dziecko jest takie oczywiste. Szanowna Matko, możesz nie wierzyć, ale poza rolą matki realizujesz jeszcze kilka innych. Jesteś też koleżanką albo nawet przyjaciółką i dla wielu osób ta wersja Ciebie jest cenna. Wiele osób z tą wersją Ciebie chce obcować czasem. Wiele osób wciąż pamięta czasy, gdy tańczyłaś na stole do rana i dyskutowałaś o zupełnie dorosłych męskich pośladkach. Wielu osobom robi różnicę, czy na kawę przychodzisz sama czy z dzieckiem. Serio. Warto uprzedzić, że będziesz całkowicie pochłonięta dzieckiem, że wielu tematów nie będzie można poruszyć, a już na pewno nie będzie można przeklinać. To naprawdę sporo zmienia. Nie mówię, że dzięki temu będę mogła odwołać spotkanie – będę się mogła nastawić na nie psychicznie (i ewentualnie odwołać). Wersja bardziej zaawansowana: jeśli zapraszasz znajomych na imprezkę w piątek lub w sobotę wieczorem, ale nie planujesz się w tym terminie pozbyć dzieci, powiedz o tym gościom. Zaprawdę, nie ma nic bardziej krępującego niż iść na imprezę do znajomych z nadzieją na pyszną zabawę i skończyć na kinderbalu. Pełne oświetlenie, zapętlona „Mucha w mucholocie” i niejasne wrażenie, że ten drink to jest jednak niewłaściwy, a te dwie małe rozdziawy nigdy nie przestaną wnikliwie analizować cekinów na mojej sukience, to nie jest najlepszy imprezowy pakiet. A wystarczyło uprzedzić.

7. Macierzyństwo mnie nie ogranicza. Mamy XXI wiek, równouprawnienie, wolność wszelaką. Dziecko nie jest już kulą u nogi, nie przywiązuje człowieka (kobiety) do domu. Z dzieckiem można się realizować zawodowo, podróżować, oddawać pasjom i spełniać marzenia. Jasne. Zdarzyło mi się już realizować zawodowo z dzieckiem, które koleżanka przytaszczyła do biura. Ja się realizowałam, a dziecko ściągało mi papiery z biurka, właziło na kolana, porobiło sobie i mi siniaki zszywaczem, wypaćkało wszystko gerberem… Zaraz, czy ja na początku tego zdania użyłam „realizowałam się”? Zdarzyło mi się lecieć samolotem z dzieckiem, a nawet kilkorgiem, i to na bogato, dziewięć godzin, a dzieci cudze i przypadkowe, wiadomo. Pod nami ocean, w gardłach dzieci krzyk, w mojej duszy śmierć. Można podróżować z dzieckiem? Można!

8. Lato w mieście tylko z dzieckiem. Pracowałam kiedyś w gastro. Typowa knajpa, restauracyjno-pubowa instytucja. Obsługiwałam erotomanów-gawędziarzy przyklejonych do baru przez całą noc, bandy korposzczurków na integracji, rozpasanych celebrytów i studenciaków bez klasy i kasy. Nie było jednak nigdy nic gorszego niż rodzinne niedziele. Z jakiegoś powodu bardzo wielu rodziców myśli, że obsługa lokalu ma w obowiązkach opiekę nad dziećmi, puszczają więc latorośle samopas i nie czują się zobowiązani do kontrolowania, czy dzieciak nie zlatuje ze schodów albo nie ładuje łapek w czyjś obiad. W końcu po to się idzie zjeść na mieście, żeby trochę odpocząć.

9. Dziecko, dziecko, dziecko. Miałaś kiedyś pasje i zainteresowania, chodziłaś do kina, czytałaś książki, miewałaś romanse i szalone przygody, ale teraz masz dziecko. I to jest ok, ale też nie jest zaraźliwe. Twoja koleżanka, przyjaciółka, siostra nadal chodzi do kina i czyta książki, ma zainteresowania, pasje, romanse i przygody. Próba wprowadzenia w rozmowach ograniczenia do pieluch i wysypki może się skończyć zakłóceniami w komunikacji, a nawet zerwaniem kontaktu. Nie jest to łatwe, ale jest konieczne, jeśli mimo wszystko masz ochotę na relacje nie tylko piaskownicowe. Trzeba się nauczyć rozmawiać. Lepiej, bardziej, więcej i z kompromisami w zakresie tematów. Brzmi prosto? A w życiu jakoś kompletnie nie działa.

10. Pilnuj faceta swego, bo możesz nie mieć żadnego. Sprawa śliska, delikatna i zadymogenna. Wiele kobiet w wyniku wejścia w posiadanie dziecka zamyka się na inne funkcje społeczne. Często jedną z takich lekceważonych ról jest bycie partnerką w związku. Nie chodzi nawet o to, że się zaniedbują, bo trzeba być ostatnią świnią, żeby oczekiwać od młodej matki randkowego wylaszczenia całą dobę. Ale całkowite zafiksowanie na dziecku, które obserwuje się na ulicach, w restauracjach, znajomych i znanych ze słyszenia domach – niepokoi. Sypialnia dzielona z maluchem, ojciec na kanapie. Matczyne monologi na temat dziecka i całkowity brak zainteresowania poczynaniami męża/partnera. Koniec randek, koniec przygód, koniec flirtu, bo dziecko, bo pieluchy, bo niedospanie i zmęczenie. To jest zawsze uzasadnione, ale warto kontrolować skalę zjawiska, żeby tej kontroli nie przejęła firma zewnętrzna.

Jeśli w kimś choć raz zagotowała się krew przy czytaniu – spokojnie, przecież nie mam dziecka, więc nie mam też racji. Oto moje postrzeganie świata okiem nie matki.

Tekst: Nina Olszewska

Zdjęcia: Jacek Ławniczag

Chcesz poczytać więcej, koniecznie zajrzyj na MINTMAG.PL

Zapisz się na newsletter

MINT MAGazyn online to lifestylowy serwis dla mam. To portal o pozytywnym macierzyństwie i szczęśliwym dzieciństwie. Zajrzyj do nas po codzienną dawkę inspiracji. Poczuj miętę do MINT!

Copyright MINT Project design SHABLON

Pin It on Pinterest

Udostępnij ten artykuł!

Podoba Ci się ten post? Podziel się z nim ze znajomymi i rodziną, udostępniając w wybranym medium.