Wiosną świat budzi się do życia. One też na nowo poczuły, że żyją. Dzisiaj mówią o tym z uśmiechem, kiedyś wydawało im się, że świat się skończył.
***
Kasia, 44 lata. Elegancka, zadbana bizneswoman. Duży dom z ogrodem, dobry samochód. Praca, podróże. To wszystko wypełniało jej codzienność – Przez lata byłam przekonana, że wiodę dostatnie, uporządkowane życie – uśmiecha się kobieta. – Miałam wszystko. W dodatku do wszystkiego doszłam sama, a to daje jeszcze większą satysfakcję, jeszcze większego kopa. Żeby iść dalej, po więcej, po kolejne sukcesy. – Wspomina, jak z pełnym przekonaniem, wiele lat temu, podjęła decyzję, że postawi właśnie na karierę. – Dzieci? Nie widziałam się w tych wszystkich pieluchach, kupkach, kaszkach. To było coś, co mnie nie kręciło – mówi Kasia. – Ta decyzja była szokiem dla moich rodziców. Gdy jeszcze żyli, mama wiele razy próbowała przekonać mnie do macierzyństwa. Wychowałam się w tradycyjnym domu. Była nas czwórka rodzeństwa. Mama zajmowała się nami, na dom zarabiał ojciec. Nie przelewało się, dlatego od początku liceum odliczałam dni, kiedy będę mogła pójść do pracy, zarabiać, osiągać kolejne cele, awansować. Na dzieci nie było miejsca w moim uporządkowanym świecie. – Kasia dokładnie pamięta tamten dzień. 7 marca telefon zadzwonił wyjątkowo wcześnie. – Przez myśl mi przeszło, że ktoś chyba postradał rozum, dzwoniąc do mniej o czwartej nad ranem – uśmiecha się ze smutkiem w oczach. – Nawet nie przypuszczałam, jak jedna rozmowa, jeden telefon, odmieni moje życie.
Informacje były druzgocące. Doszło do wypadku. Siostra i jej mąż zginęli na miejscu. Dzieci, które siedziały na tylnym siedzeniu samochodu, wyszły ze zdarzenia niemal bez szwanku. – Z jednej strony tragedia, z drugiej radość, że Zosi i Stasiowi nic się nie stało, że są cali i zdrowi, że żyją! – Kasia wspomina zdarzenia sprzed trzech lat: – Byłam, jak w jakimś transie. Pogrzeb, żal po stracie ukochanej siostry, przerażenie, co dalej, co z dziećmi – opowiada. Decyzja o tym, kto ma się nimi zająć, musiała zapaść w ciągu kilku dni. – Dziadkowie nie żyli. I z naszej strony, i ze strony Pawła, męża mojej siostry. Moje starsze rodzeństwo w ogóle nie brało pod uwagę opieki nad maluchami. Mieli swoje liczne rodziny, dzieci, nawet wnuki – tłumaczy Kasia. – Okazało się, że pozostaję tylko ja. Przerażona nową rolą, wcześniej sporadycznie mająca kontakt z dziećmi. Z Zosią i Stasiem widująca się przy okazji urodzin czy świąt.
Życie całej trójki stanęło na głowie. – Dzieci zrozpaczone po śmierci rodziców, nie do końca rozumiejące się stało i ja w tym wszystkim. Kobieta skupiona głównie na sobie, teraz mająca pod opieką dwoje małych dzieci – mówi otwarcie. Dzisiaj z perspektywy czasu wie jednak, że stała obecność Zosi i Stasia w jej życiu była czymś najlepszym, co mogło jej się przydarzyć. – Byłam przerażona nową rolą, ale okazało się, że potrafię być dobrą ciocią, a dzisiaj już chyba mamą, bo tak zwracają się do mnie moje ukochane maluchy – mówi Kasia. – Trzy lata temu mój świat stanął na głowie, ale teraz nie wyobrażam sobie funkcjonowania tak jak wcześniej. Pęd za sukcesami, za pieniędzmi. Przewartościowałam swoje życie i okazało się, że dzieci wniosły do niego ważniejsze wartości niż kariera. Otrzymałam miłość, której nie dał mi żaden kolejny podpisany kontrakt czy nowy samochód. Teraz czuję, że żyję naprawdę.