Książki odmieniają przez przypadki; książki kupują, czytają; o książkach rozmawiają; dobrych książek szukają, książkami się raczą, a nade wszystko książki piszą.
Małgorzata Musierowicz – dama polskiej literatury dla młodzieży, autorka uwielbianej przez wielu „Jeżycjady” – i jej córka Emilia Kiereś, wielokrotnie nagradzana tłumaczka i pisarka, spod której pióra wyszły takie tytuły jak Srebrny dzwoneczek, Brat, Łowy, Kwadrans, Rzeka i Haczyk. Obie krótko przystrzyżone, uśmiechnięte opowiadają mi, jak to jest, gdy muza natchnienia przychodzi niespodziewanie wieczorową porą…
Rozmawiała: Małgorzata Matysek
Gosia Matysek: Dzień dobry, przyszłam na wywiad!
Małgorzata Musierowicz: Obiadek też może być. Zawsze jakiś mam pod ręką.
GM: Pani Małgorzato, wszystko zaczęło się w latach 70. pod dziurawym dachem pewnej jeżyckiej kamienicy… Pewnie nawet nie przypuszczała Pani wtedy, że w 2017 roku rzesze dziewcząt i kobiet będą z niecierpliwością wyczekiwać 22. tytułu „Jeżycjady”!
MM: Rzeczywiście! To wszystko przerosło moje najśmielsze marzenia! „Jeżycjada” wychodzi już – bez chwili przerwy – od lat czterdziestu, znalazła się w lekturach szkolnych, wszystkie poprzednie tomy są stale wznawiane. Samej mi się nie chce wierzyć, że tak się to szczęśliwie ułożyło. Dzięki temu, dwoje biednych plastyków z gromadą dzieci, mieliśmy za co żyć przez te lata!
GM: Jak wyglądał proces twórczy przy dwójce szkrabów, na maszynie do pisania, bez internetu i z widokiem na PRL za oknem?
MM: Łatwo się domyślić. Kto ma dziecko, ten wie. Kto miał dzieci w PRL-u, ten wie jeszcze lepiej. Ja mam ich czworo. Maszyna do pisania była stara i wciąż się psuła, a dziatwa zwisała mi z pleców, właziła na kolana lub szarpała za łokcie, żądając całkowitej uwagi. Z tego powodu pisałam po nocach i tak mi to weszło w nawyk, że do dziś nie jestem śpiąca nawet o 3 albo i 4 nad ranem. Przeciwnie, najlepiej mi się pisze w nocy. Przyzwyczajenie.
GM: Jak uczciła Pani ten moment, gdy Małomówny i rodzina, a potem Szósta klepka i Kłamczucha trafiły do druku? Debiut w Naszej Księgarni to było coś!
MM: Kupiłam natychmiast nową maszynę do pisania, a większe już honorarium za Kłamczuchę przeznaczyłam na zakup wakacyjnej działki z budką w prześlicznej leśnej okolicy, gdzie teraz mieszkamy już na stałe, ale w normalnym domu dla odmiany. Tyle jeśli chodzi o triumfy. Proszę pamiętać, że byłam siostrą słynnego poety, krytyka literackiego, wybitnego tłumacza, prawdziwej międzynarodowej gwiazdy. Choćbym nawet i dopuszczała możliwość wbicia się w pychę, nie było to doprawdy realne. Efektem sukcesów był jedynie kolosalny napęd do dalszej pracy.
GM: A potem nadszedł luty 1981 roku – narodziny Emilii i aż dwie nowe książki Kwiat kalafiora i Ida sierpniowa – skądinąd moje ulubione! Córka była tak spokojnym niemowlęciem czy po prostu mama trójki dzieci po porodzie dostaje przypływu energii?
MM: Przypływ energii jest faktem, to prawdziwy dar Boży. A już zwłaszcza świadomość, że trzeba płacić rachunki i kupować nowe buciki oraz rowerki trójkołowe, doskonale wystarcza za motywację.
GM: Pani Emilio, a jakie są Pani najwcześniejsze wspomnienia z okresu dzieciństwa? Mama pracowała za dnia czy w nocy? Może miała jakieś swoje ulubione miejsce, gdzie pisała?
Emilia Kiereś: Najwcześniejsze wspomnienia to rodzice, którzy zawsze byli obok – ja i moje rodzeństwo byliśmy prawdziwym szczęściarzami, bo i mama, i tata pracowali w domu – zawsze mieli dla nas czas. Dopiero dzisiaj widzę, że to wcale nie musiało być łatwe radzić sobie z naszą czwórką nawet w ogniu pracy i z terminami wiszącymi nad głową, i tym bardziej to doceniam!
Mama pracowała głównie wieczorami i w nocy, pamiętam stukanie maszyny kołyszące mnie do snu – odległe, bo najczęściej mama pisała w kuchni znajdującej się na drugim końcu naszego dużego mieszkania. Kiedy byliśmy starsi, zdarzało się, że pisywała i dniami, i nocami. Ale to już było później.
GM: Na Pani stronie (emilia.kieres.net) „zawsze panuje wieczór” – czy to dlatego, że pod koniec dnia znajduje Pani ciszę, która pozwala zebrać myśli?
EK: Oczywiście, to znany fakt, że wieczorem i w nocy wszystko lepiej słychać, w tym i własne myśli. Ale na mojej stronie internetowej wieczór panuje też dlatego, że mam chyba wieczorne usposobienie – to taka „moja” pora dnia. No i wtedy też można najlepiej podziwiać księżyc, do którego mam wielką słabość od zawsze, co też widać na wspomnianej stronie.
GM: Z Jeżycjadą można zwiedzać Poznań. Ulica Roosevelta 5, żółty dom z wieżyczką przy ulicy Słowackiego, w którym co poniektórzy upatrują Pani pierwszego mieszkania, Most Teatralny, Park Sołacki, kościół Dominikanów… – czy to trasy, które przemierzała Pani codziennie z wózkiem? Może mijała Pani na ulicach osoby, które pasowały do bohaterów powieści?
MM: Trasy te istotnie przemierzałam codziennie, pchając wózek i ciągnąc wlokącą się dziatwę, owe rowerki i hulajnogi oraz torby z zakupami. W „naszym” kościele Dominikanów ślub braliśmy my i kolejno obie nasze córki. W kamienicy z wieżyczką, przy Słowackiego 18, naprawdę znaleźliśmy nasze pierwsze duże mieszkanie (przedtem gnieździliśmy się w bloku i udało się lokale zamienić). Ale nie, nie opisywałam nigdy ludzi, których spotykałam, chyba że sami o to wyraźnie poprosili.
GM: Jak to było z książkami Mamy – czy w domu dużo rozmawiało się o Borejkach, byli niejako sąsiadami zza ściany, czy może Pani i rodzeństwo mieliście ich serdecznie dość? W jakim wieku pierwszy raz sięgnęła Pani po książki Mamy?
EK: Może Panią zaskoczę, ale właściwie w ogóle nie rozmawialiśmy o Borejkach. Wielu ludzi stosuje zasadę, że „pracy nie przynosi się do domu” – może zadziałał tu podobny mechanizm? Chociaż mama oczywiście zawsze pracowała właśnie w domu, to Borejkowie byli częścią jej pracy i tak też ich traktowaliśmy. Zresztą mama była i jest dla nas zawsze po prostu i przede wszystkim mamą, nie pisarką.
Nie znaczy to jednak, że nie czytałam książek mamy. Wręcz przeciwnie – zaczęłam bardzo wcześnie: najpierw, jako kilkulatka, sięgnęłam po „poczytajki”, potem czytałam książeczki o Bambolandii i smokach (no i o nas, jedyne takie…), a potem już „Jeżycjadę”. Bardzo lubiłam je czytać i z przyjemnością robię to do dziś.
…