[vc_row][vc_column][vc_column_text]
Patrycja Woy-Wojciechowska – kobieta multizadaniowa, fotografka, założycielka marki odzieżowej dla maluchów Aqademia. Mama trójki dzieci. Romantyczka. Z niesamowitym talentem kulinarnym. Z umiejętnością zaklinania rzeczywistości. Z domem, który sobie wymyśliła.
***
Kiedy Patrycja zaczyna opowiadać, snuć swoją opowieść, nie sposób jej nie słuchać. Posiada niezwykłą umiejętność mówienia o rzeczach i miejscach jak o bajkach, a o ludziach – niczym o bohaterach bajek. Rozmarzonym głosem opowiada o fotografii. O miłości do dzieci i potrzebie dawania im przestrzeni życiowej. O podróżach, które mają dla niej ogromne znaczenie. O sztuce, która pozwala jej się oderwać od codzienności. O kawie wypijanej przy niewielkim, okrągłym stoliku, na którym zawsze stoją kwiaty. O swoim domu – miejscu na Ziemi – mówi: „Wiele lat go szukałam i nie mogłam znaleźć. Ja tak naprawdę nie zamierzałam domu budować, chciałam po prostu go znaleźć. I pewnego dnia pomyślałam, że go zbuduję. Do tego miejsca coś mnie prowadziło, jakiś wspaniały duszek, jak po nitce do kłębka. To bajkowe miejsce znalazłam sama i zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. A kiedy to się stało, powiedziałam mojemu mężowi, że marzę o tym, żeby z tym widokiem zostać, choćby w namiocie”.
TO MIEJSCE
W owym miejscu Patrycja Woy-Wojciechowska wraz z mężem i trójką dzieci mieszka od niespełna dwóch lat. Wciąż ma na nie całe mnóstwo pomysłów. W zasadzie, gdzie nie spojrzy, tam je ma. Są tu duże okna, dzięki czemu dom jest pełen światła. Są okiennice. Przewijają się koronkowe motywy. Jest dwustronny kominek, zwany przez Patrycję yin-yang – jedna z jego stron jest ciężka, szaro-stalowa, druga – jasna z wspomnianymi koronkami. Patrycja znalazła fabrykę, która te koronki wypala. Ciągle coś tutaj zmienia. Śmieje się, że tym sposobem „kończenie” domu będzie trwało latami. Dokonuje przy okazji nowych odkryć. Na przykład, że można żyć bez klamek. I bez drzwi w niektórych miejscach. Mówi: „Mam wielkie szczęście, że na górze domu jest moje atelier, dzięki czemu może mnie w domu być więcej. Zakotwiczyłam się też tak dosłownie psami. Mamy dwa. One sprawiają, że po prostu muszę tu bywać. Są więc one i jest wymarzony ogród, i to jest wspaniałe. Oczywiście to nie jest tak, że zawsze pracuję w domu, ale jeśli mam taką szansę, to bardzo to wówczas doceniam. Moje studio to takie moje prywatne niebo. Są wybielone ściany, betonowa podłoga i piękne światło. Jest idealnie”. Inspiracją do stworzenia idealnego miejsca były zaś podróże. W tym przypadku do Danii, Holandii, Belgii i Japonii. Motywem przewodnim mieszkania, w którym Patrycja mieszkała wcześniej, były Indie. To była absolutna fascynacja krajem, po którym tygodniami jeździła razem z mężem. Potem był czas Tajlandii i Bali. Po szalonych kolorach i przeróżnych bożkach pojawiła się potrzeba ciszy i spokoju. Potrzeba prostoty. Stąd biel i szarość, co jakiś czas wzmacniana tylko akcentem kolorystycznym. Ostatnio na przykład cytrynowym. Patrycja kupiła dwa krzesła i uznała, że jeśli w monochromatycznym wnętrzu jej się znudzą, wymieni je po prostu na białe.
O procesie powstawania domu mówi, że był czymś bardzo naturalnym „Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale wszystko wychodziło totalnie z serca. Wiedzieliśmy, że chcemy tak i tak, i to wyszło naturalnie. Chciałam, aby dom był nowoczesny z ukłonem w stronę tradycji. Właśnie to połączenie było dla nas największym wyzwaniem. Duże okna i jednocześnie możliwość schowania się i poczucia przytulności. Nasz architekt – Darek Hyc – wspaniale wsłuchał się w te marzenia i sam jest dumny, że powstał dom inny od wszystkich, które stworzył. Stąd mamy na przykład okiennice, wnęki z siedziskiem, motywy koronek, serwetki babuni odbite na betonie pod schodami. Tworzenie domu jest trochę jak wizualizowanie idealnego życia. Myślisz sobie »tu będę pić herbatę rano, a tu będę czytać«. To jest niezwykłe uczucie, kiedy jesteś przy czymś od fundamentów, a potem patrzysz, jak pięknie słoneczne szprosy wchodzą przez okno i wędrują po stoliku z kawą… Życie jednak pisze nam scenariusz filmu akcji i takich slow-life’owych chwil jest wciąż dla nas za mało… Z biegiem czasu uczę się przystawać i świadomie oddychać”.
SZTUKA, DESIGN I FOTOGRAFIA
O sztuce artystka mówi, że jest „skrzydłami, odbiciem od ziemi”. Sztuka ma dla Patrycji ogromne znaczenie, choć póki co większość obrazów i rzeźb znajduje się w garażu i na strychu. Powieszone zostały tylko trzy obrazy, na kominku zaś stanęła fotografia rzeźby przyjaciela fotografki, Xawerego Wolskiego. Znalazło się też miejsce na dwie rzeźby autorskie Woy-Wojciechowskiej, która kiedyś rzeźbiła. Zamiast sztuki Patrycja tym razem postawiła na ponad dwadzieścia ram do zdjęć, które dostała od swoich rodziców i wybieliła. Wiszą wszystkie puste na ścianach. Patrycja pewnie kiedyś je wypełni, ale teraz zapewnia, że jest jej dobrze tak, jak jest, z przestrzenią dla własnej wyobraźni. Dodaje: „Sztuka to jest radość, forma lepszego stanu, oderwanie się od problemów i rzeczywistości. Uwielbiam ją. Tak jak książki i wystawy. Potrafię się totalnie zagubić w czasie i przestrzeni, ale to jest przyjemne”.
Design dla fotografki jest niczym sztuka. Napawa się nim i go uwielbia. Mówi, że można bez niego żyć, ale z nim żyje się przyjemniej. Patrycja prywatnie przyjaźni się z wieloma designerami i architektami. Aktualnie pęka z dumy, jako że jej przyjaciółka z jogi, Patrycja Suszak z Poco Design, dotarła do finału międzynarodowego konkursu, a gala rozdania nagród odbędzie się w Londynie. Jest jednym z dziesięciu finalistów z całego świata. Patrycja w ogóle bardzo kibicuje rodzimym projektantom, którzy są niezwykle utalentowani. Odkrywa ich czasami w Mediolanie podczas targów wnętrzarskich.
Wreszcie fotografia – to paradoksalnie dla niej strefa nieco prywatna. Mówi: „Wspomnienia trzymam w albumach, nie mam wystawy zdjęć w domu. Za to mamy w gabinecie takie miejsce z 32 zdjęciami ważnych chwil w naszym życiu i z tego jestem cholernie dumna. Ostatnie zdjęcie jest z łopatą, wbitą w ziemię przy wejściu do domu. Z dzieciakami wbijamy tę łopatę. Pierwszy dzień budowy. Jest tam okres naszego narzeczeństwa, wspólne wejście na Mont Blanc, różne etapy naszego życia, bardzo ważne chwile. W tym domu jednak nie fotografia, a dzieciaki, życie, chwila obecna, radość i miłość się liczą”.
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row][vc_row][vc_column][vc_single_image image=”15280″ img_size=”full” alignment=”center” onclick=”custom_link” link=”https://mintmag.pl/produkt/mint-nr-6/”][vc_column_text]
Rozmawiała: Marta Dudziak / Zdjęcia: Marlena Dudek
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]